www.stefadurna.pl
www.stefadurna.pl header image 2

DZIADZIUŚ NAPOLEON czyli męki Wertera

20 sierpnia, 2010 Wpisane w POWAŻNE

będzie długo bo mi się rozpisło

Już się nie bójcie, że mam następnego rodzonego dziadka oryginała.

.

Bo czy Ja już wspominałam, że tak jakoś wychodzi ale Mam Te szczęście Do Ludzi. I to takiego większego formatu. Ludzi ciekawych i nietuzinkowych. Jakoś tak jak te ćmy do światła lezą. Co prawda Napoleon wymęczył mnie okrutnie. W czasach kiedy miałam mnóstwo kłopotów na głowie i nie mogłam mu poświęcić tyle czasu ile by wypadało.

Ale od początku…

.

Kiedyś dawno, dawno temu (w okresie świszczącej biedy) zajmowałam się czym popadnie aby tylko było na nasz chleb powszedni. Stąd pisałam prace licencjackie lub bawiłam się w korektora. Więc edytory pisarskie to spoko. Ale, że jest to proces praco i czasochłonny więc obiecałam sobie, że nigdy więcej.

Bohater drugi od lewej - rok 1926

No i pewnego razu zjawia się w naszej firmie siwiuteńki dziadziuś. Na oko dwieście pięćdziesiąt lat. Głuchy jak pieniek ale rumiany i uśmiechnięty. Z zawadiackim błyskiem w oku bo On tu przyszedł pisać książkę. Mi włączają się lampki kontrolne a Misiek od razu kiwa głową, że przykro ale nie świadczymy TAKICH usług. Ale wszyscy znajomi mówią, że tylko My temu podołamy. Potem okaże się że jesteśmy ostatnią deską ratunku. Bo nikt, za żadne pieniądze nie chce się męczyć z trzystustronicowym rękopisem pisanym roztrzęsioną prawicą. Językiem nie do końca po polskiemu.

.

Po prostu dziadziuś obawiając się końca swego żywota pośpiesznie wziął się za spisywanie swoich dziejów. O lekko dwadzieścia lat za późno. Całość wyglądała bardziej na kronikę rodzinną niż na autobiograficzną powieść do poczytania. Dodatkowo do pracy były dołączone dziesiątki(!) zdjęć w formie papierowej. Które trzeba byłoby zeskanować i poprawić w photoshopie. Bo przedwojenne, poplamione lub zniszczone.

kresy - puszcza Nalibocka

Misiek znając się na rzeczy tylko macha rękoma na NIE. A jest nawet przekupstwo finansowe – całość sponsorują prawnuki zagraniczne. Sprezentowały nawet dziadkowi laptopa. Ale tylko stał sobie dumnie na kredensie. No bo strach było włączać.

Mój szefunio dalej – Nie i nie!

pocztówka wojenna

I widzę jak w Napoleońskich oczach przygasa blask. I tu spływa na mnie boskie otumanienie. Wyłączają mi się wszelkie asertywności i zapraszam dziadziusia na herbatę. I ten się rozgaduje jakie to On miał „ciekawe” życie. Po pół godzinie słuchamy już z otwartą gębą.

Bo, że pisarz z niego „wybitny” to szczegół bo przeżycia miał niewąskie. Taki sztandarowy przykład człowieka uczciwego i bogobojnego do bólu. A który dostał się w tryby historii.

I to bez możliwości wyboru.

tutaj młody powojennie

Mieszkał na terenach obecnej Białorusi w polskiej rodzinie. Takiej z tradycjami powstańczymi, stąd nawet jego imię. Jako nastolatek widzi wkraczające wojska radzieckie i wywózki na Syberię. Potem likwidację getta żydowskiego przez hitlerowców. I zna osobiście „dzielnych” żydowskich braci Bielskich. Morderców jego najlepszego przyjaciela.

Okazuje się, że wbrew obecnemu posłaniu filmowemu (amerykańska produkcja „Opór”) to zwykli grabieżcy i mordercy walczący o przeżycie. Najczęściej z okoliczną ludnością a nie z Niemcami. Potem jeszcze doświadcza czystek sowieckich w puszczy. Po prostu wiele, wiele nieprawości. A starał się tylko przeżyć.

Mając do wyboru przymusowy nabór do milicji białoruskiej (robiącej ”porządki” z wrogami, czytaj ludźmi niewygodnymi) wybiera mniejsze zło w postaci leśnej partyzantki. Człowiek brzydzący się bronią! Koledzy od razu widzą, że to nie Franek Dolas. Stąd będzie kronikarzem i kuchennym. Na moje pytanie co by zrobił gdyby miał przed sobą wycelowaną broń i albo On albo ten Drugi tylko stwierdził, że sumienie nie pozwoliłoby mu zamienić swojego życia na czyjeś. I nie ważne, że Niemca czy Ruska, bo to zawsze człowiek.

I Ja mu wierzę.

pszczelarze

Może jest coś w tym, że święci chadzają po naszym padole… bo dziadziunio jest takowym na tysiąc procent. Nad którym czuwa Ktoś tam na górze. I który łaskawie nie wyłączył jego guziczka życia do dzisiaj…

Bo trzeba przyznać, że nasz Napoleon ma niewiarygodne szczęście. Bierze udział w iluś napadach na żandarmerie. Wysadza most. Stacza leśne potyczki – ale ciągle żyje. Schorowany i głodny.

Niemcy wkurzeni partyzanckimi podjazdami organizują kocioł. Walą w puszczę nalibocką artylerią i lotnictwem. Pierścień zaciska się coraz mocniej. Koledzy są wyłapywani i mordowani na miejscu. Napoleon z dwoma kolegami przedziera się bagniskami i ostępami ku wolności. W ciemnościach gubią się i tylko On samotnie dociera do domu rodzinnego. W którym właśnie stacjonuje dowództwo niemieckiej akcji. Podczas ucieczki zostaje ranny. Ale o dziwo nie jest traktowany jako partyzant. Poczciwina może nawet nie wyglądał na „polskiego bandytę”. Więc dalej areszt i wywózka w głąb Niemiec do fabryki. Tam głodując i pracując po kilkanaście godzin na tokarce doczekał końca wojny.

Będąc jeszcze pod patronatem aliantów spotyka wywiezione również na roboty rodzeństwo. Postanawiają, że tylko On wraca do kraju do rodziców, którzy cudem ocaleli. Zamysł z racji przesunięć granicznych był nie do zrealizowania. Pierwsze spotkanie odbędzie się dopiero w latach sześćdziesiątych. Zostaje im tylko częsta korespondencja.

Arnswalde - kościół ewangelicki (na dzień dzisiejszy nieistniejący)

Napoleon trafia z przydziału do mojej miejscowości rodzinnej. I tu mamy opowieści jak to nasze miasteczko wyglądało w morzu ruin. O Niemkach chorych wenerycznie, zarażonych przez sowietów. O gotyckim kościele ewangelickim, który został rozebrany potajemnie nocą przez wojsko i wywieziony w głąb zniszczonego kraju. O darmowej pracy na rzecz Ojczyzny i spaniu na gołych deskach. Tak wyjaśnieniem to wynagrodzenie stanowiło między innymi pół litra spirytusu. Dla człowieka kompletnie niepijącego notabene.

dedykacja

No i jak tak opowiadał to mi miękło serduszko. I jak tu było nie pisać? Przecież to nie chodziło o żadną kasę… A jak mi umrze przed końcem? No i się podjęłam. Misiek stwierdził, że jak chcę się męczyć to proszę bardzo… ale sama.

No i teraz nastąpi ta mniej ciekawa część mej golgoty. Bo nieczytelność rękopisu to drobiazg. Bo Dziadek nie pozwalał na żadne zmiany. Nawet stylistyczne. A wszystko pisane było  językiem archaicznym, z wieloma białorusizmami i szczegółami zbędnymi dla czytelnika. Jako przykład pozwolę sobie na kilka polonistycznych perełek.

…Jestem zwykłym, prostym człowiekiem a przy tym, nie mam talentu do tego…

…Obecnie znajduję się w momencie życia 87-mu lat, pamięć i umysł staje się tępszy z każdym dniem: …oczy słabe, zmurszałe…na domiar wszystkiego dokucza przepuklina i prostata…

…On bardzo potężny, wysokiego wzrostu a ona niziutka, „mizerota” i stale dłubała w nosie i chusteczką wycierała nos…

…A po kurhanach prowadzących bitewnym najeźdźców, jęczała ziemia, opętana. Z wiatrem w krzyże miejscowych cmentarzy i dróg. Z zapadającym w gąszcze – krzykiem derkaczy, cietrzewi, puszczyków, tropem nieprzemijającej – biedy i niewoli. Samotna jak polna grusza, wystawiona na wszystkie burze i nieprawości, ziemia nadniemeńska płacze, szpalerami zbóż, topoli, balsamicznych i piramidalnych…

stóg siana - pasieka

…Po kilku latach dostałem mały ogródek obok mieszkania i pszczoły przeprowadziłem do ogródka i nawet nieźle dawały miodu…

…bardzo niepomyślnie wypadło strzelanie żołnierzom służby stacjonarnej, po której mogłem oglądać ich musztrę – bieganie, czołganie, przysiady itp. do późnego wieczora. Mnie się wydaje, że ta kara była zbyt surowa do ich przeszkolenia w strzelaniu…

…Twoja głową w koronie cierniowej, twarz opluta, grzbiet biczami zorany. A co u nas w XX wieku czyniono i czym posługiwano się podczas śledztwa? Zrywano paznokcie, wyrywano oczy, ucinano języki, uszy, skórę zdzierano, na rozpalonych płytach kazano tańczyć, smagano nahajkami (bicze z ostrymi haczykami) raniącymi ciało aż do krwi…

Sami widzicie jaki poziom literackiego patosu. I dodatkowo, żeby jeszcze było ciekawiej dziadek podbudowany przepisywaniem postanawia dopisywać nowe rzeczy, które mu się „przypominają”. Utarczki i męczarnie trwają lekko z dwa lata. Dziadziuś nawiedza mnie co drugi dzień. A to z miodkiem domowym bo zapalony pszczelarz, a to z brzoskwiniami z działeczki. Jest kochany i uparty. W międzyczasie ja szaleję z schorowanym śmiertelnie Miśkiem.

Tak bliżej końca budzi się we mnie uczciwość i z strasznym bólem serca mówię mu jasno że to nie jest powieść wiekopomna. Że brak logicznego podziału (współczesność miesza się ze wspomnieniami i na odwrót), że pełno błędów różnego autoramentu. I najlepiej żeby to skorygował zawodowy polonista. Że trzeba pamiętać o ukłonie pod czytelnika. Ma to być czytadło a nie nieuporządkowane zapiski starszego pana.

Tu trzeba przyznać, że Napoleon posiada pokorę własną. On wie że to „niedoskonałość” ale mu tak zależy… i On nic tu nie pozwoli zmienić(!). Więc Ja, że pomimo obietnic drukarskich nie podejmę się w tak niedoskonałej formie na wydruk. Że nie godzi się to wbrew logice. To nieuczciwe nawet wobec niego jako autora.

Wydrukowałam mu drukarkowo dwa egzemplarze na pamiątkę (choćby dla jego późniejszych prawnuków) i niestety z przykrością podziękowałam. Tłumacząc się dodatkowo osobistymi kłopotami. Niedługo potem Napoleon sam zaniemógł. Nie wychodził już z łóżka i tylko z trwogą czytałam nekrologi.

Ale wiadomo, że  KTOŚ tam na górze trzyma rękę na konsoli i… Napoleon nie mógł jeszcze umrzeć bo przecież nie wydał jeszcze tej Swojej Książki! Spotkałam go przypadkowo na ulicy i znów zaciągnął mnie na swoje włości. Teraz były czereśnie.

Czy Ja bym mu mogła dać wszystko w wersji elektronicznej bo On ma wydawcę.

Wiecie, z świętymi to się nie dyskutuje.

Dziadek Napoleon i wnuk Jakub Napoleon

Co prawda próbował rozmów z paroma polonistami ale ostatecznie nikt mu nie pomógł i niech to już idzie tak jak jest… I co tam z moim mężem bo On bardzo się modlił o jego zdrowie? O Jezzzusiczku! Taki święty! Sam schorowany i na łożu śmierci!!

No jak ta nerka miała nie zadziałać jak tyle prawych ludzi o to zabiegało?!… (bo Mihu jest po udanym przeszczepie)

Szanowny Mężulek jak usłyszał dzięki komu ma te zdrowie to nawet nie dyskutował.

Otworzył laptopa i wyczarował okładkę. To nie jest jego pierwsza i były lepsze według jego projektów. No ale Ta musiała być pod komendę dziadziunia. Trudno – grunt żeby już był zadowolony. Do tego Misiek opracował i pobawił się fotograficznie. No i wszystko przekazaliśmy z cichą nadzieją, że jednak ktoś to ostatecznie poprawi i uładzi. Nawet w drukarni. Ale jest zgodnie z powiedzonkiem mówiącym coś tam o matce głupich…

te wymarzone dzieło

No ale jest wydana. Fakt oczywisty bo sami widzicie. Tyle, że drukarnia nie chwali się własnymi namiarami. Podejrzewam jakąś kościelną. Chłopaki też rozumieli, że potrzebny jest pośpiech. Żeby tylko zdążył zobaczyć wydrukowaną w sztywnych okładkach.

A kto? Ano… Anioł Napoleon.

———————————————————–

Dziadziuś Warakso miał bezpośredni wpływ na mą odwagę pisarską. Bo pierwsze osobiste próby pisaniny to właśnie w przerwach nocnych między jego jedną a drugą kartką.

Ze znużenia przepisywaniem i studziennej rozpaczy w tamtym okresie.

No bo skoro Napoleon mógł pisać i marzyć o wydaniu książki to czemu nie Ja?

On może miał bardziej traumatyczne przeżycia wojenne ale Ja również nie narzekam.

Życie z Miśkiem to czasami również niezła partyzantka…

Czasami te same wilcze instynkty Ja albo On.

  1. Jeden komentarz to “DZIADZIUŚ NAPOLEON czyli męki Wertera”

  2. By Zdzisław Bogdanowicz on kwi 1, 2020

    „Ewangeliczny Pielgrzym” autostwa Napoleona Werakso
    przeczytałem trzykrotnie. Biografię autora pozyczył mi Ryszard Olchowik z Łobza, chrześniak N. Wrakso.
    Zawartość wspomnień bardzo mnie intrygowała, gdyż moi przodkowie pochodzili z Chutor Borka, niedaleko wsi Bryniczewo, w parafii Derewna. Piękne pielgrzymowanie p. Napoleona na Kresach i w Niemczech, tak od serca i z Bogiem spisana autobiografia. Zdzisław Bogdanowicz – Łobez

Wpisz komentarz