www.stefadurna.pl
www.stefadurna.pl header image 2

Kilimandżaro i Karpacz

19 listopada, 2023 Wpisane w POWAŻNE

Aby zrozumieć mój wpis może najpierw podsumuję siebie.

Bo nie jestem typem sportowca. Przenigdy. Zero doświadczeń dotyczących rywalizacji. Nic nie oglądam klasycznie sportowego. Na spokojnie gdyby świat był pełen podobnych osobników pewnie nie zaistniałyby olimpiady, mecze czy inne stadiony. Wręcz nie rozumiem sensu wysiłku, potu i nadstawiania karku. Bo ze mnie taki rasowy…. wygodny kanapowiec. Taki Mistrz wygody i ciepełka.

A już wszystkie pasje typu nurkowanie w jaskiniach czy alpinizm (mocno zagrażające życiu) to nie mieszczą mi się w głowie. Nie kumam i nie ogarniam. Kropka.

Na dzień dzisiejszy dochodzi jeszcze wiek, brak zdrowia (nadal w brzuchu bimbrownia) i zerowa kondycja. Więc na propozycję – „chodź w góry” to Ja znów tylko jęki „ale traska nie dłużej niż 3-4 godzinki”. I proszę na mnie czekać bo wiadomo, że idę ostatnia, w ogonie. Dysząc jak parowóz i co tu ukrywać, ale na ostrych podejściach…. walcząc o życie. Nie inaczej.

Tu muszę jednak podzielić się ciekawym doświadczeniem. Z osłabienia jest nienaturalny wyrzut potu (jestem z tych niepocących). Ale tak po całym ciele. Nawet na łydkach. Można wyżymać kurtkę. Z racji biegunki nie mogę wspomóc się słodkim. Powtarzam sobie tylko jak mantra – „to minie, organizm się dostosuje/przestawi”. I faktycznie.

Ponieważ brzuch juz na poważnie dokucza, inni starają się mi pomóc. W ruch idzie piersiówka z whisky. O dziwo zaczyna się odbijać. Jest wyżej więc pojawia się śnieg. Wygląda jak w bajce. Ja ostatnio byłam w ośnieżonych górach jako studentka. Nie do końca jestem dobrze ubrana. Ale znajdują się lepsze rękawiczki. Doradzają aby ubrać raczki bo me buty mają niestety ale bieżnik wybitnie letni.

I tak sobie drepczę w górę i w dół, podziwiając bajeczne widoki, których piękno absolutnie nie oddają fotki. I tak jakby coś odkorkowuje się w głowie. Ile tracę i jakim jestem ślepcem? Co mnie omija?… przez zwykłe wygodnictwo.

Na fali wspomnień, gdy jestem już w domu włączam Netflixa i już spod ciepłej kołderki, oglądam film „Kilimandżaro – powrót na szczyt” (2004). Tak jakby pełniej teraz rozumiem trud wdrapywania się na wysokość aż 6 kilometrów w górę. Jestem porażona ryzykiem i wysiłkiem czwórki niecodziennych alpinistów. Bo to osoby niepełnosprawne, po strasznych przejściach zdrowotnych. Z jednej strony kibicuję im a z drugiej życzę aby jednak zawrócili, bo za duże wyzwanie. Ci jednak walczą ze słabościami ciała jak i niedotleniem. Ślizgają się, przewracają ale powoli pną się na szczyt. Momentami tylko po 50 metrów na godzinę. Każdy krok jest okupiony nadludzkim wysiłkiem. Fizycznie wręcz to czuję. Zaczyna mnie dusić w brzuchu.

Film kończy się sukcesem. I gdybym tego nie zobaczyła, to nie uwierzyłabym, że można uprawiać alpinizm mając protezy (stopy i dłonie amputowane po odmrożeniu). Czy chociażby obrać jajko ze skorupki samymi przedramionami. Czy wspinać się z połówką ciała sparaliżowaną!

Ech, a Ja się rozczulałam nad sobą, że takie dziwne odrealnienie z racji osłabienia. Że miękkie kolana i tak jakby człowiek stał obok siebie. Znów wychodzi, że co Ja tam wiem.

Nic. Zero.

Wpisz komentarz