www.stefadurna.pl
www.stefadurna.pl header image 2

KATHARSIS

23 lipca, 2009 Wpisane w POWAŻNE

oni

Katharsis czyli coś od smarkania. A jak coś przeszkadza to trzeba uwolnić się od świństwa, które w Nas zalega.

Tak się składa, że ostatnio przez internetową publikę przetoczyły się artykuły dotyczące problemu gwałtów. Od samego słowa aż cierpnie skóra. Najpierw o doli kobiet podczas wojen aż po czasy nowsze z „pomagaczami” pod postacią tabletek gwałtu. Przyznam się, że nie chciałam początkowo zaznajamiać się z owymi tematami. No bo spokojne wakacje. No i po co się denerwować? Nawet Misiek ma zdrowe reakcje, że jak robi się w ten sposób nieciekawie na ekranie TV to natychmiast przełącza na inne kanały. Każdy to rozumie a i tak wiele złego dzieje się w praktyce.

No i tak z ciekawości jednak poczytałam sobie. I stwierdzam, że najgorsze to były jednak komentarze z forum. Pełne jeszcze przerażenia i wściekłości pokrzywdzonych osób. Autentyczne do bólu. A to chłopak przymuszony przez pijanych kolegów a to podpite dziewczyny, który nie mogły liczyć na łagodne potraktowanie. Wykorzystane z zimną premedytacją. Samo życie – ktoś by powiedział.

Osobom, które nie mają na swoim koncie takich przeżyć bardzo trudno zrozumieć pokrzywdzonych. No bo wydaje się, że wystarczy zapomnieć. A przecież sama znam kobietę, która zgwałcona w okresie licealnym (była dziewicą) przez trzech „chętnych” nigdy nie odzyskała równowagi. Miała i ma duże problemy emocjonalne. Próbowała ułożyć sobie życie ze starszym facetem ale nie była szczęśliwa. TO zostawiło na niej odcisk.

Nieszczęścia. Poniżenia. Braku własnej godności.

Pełno takich przykładów. Koleżanka koleżanki. Lub ktoś z bardzo bliskich.

Ale nie ma to jak przykład z własnej autopsji. Stąd długo zastanawiałam się czy to opisywać. Ale potraktujmy to jako formę odreagowania napięcia, którego może już niewiele zostało – ale i tak się denerwuję jak do tego wracam…

A niby nic się nie stało…

*****

Jest zimowo. Wczesny pociąg w kierunku dużej aglomeracji. Jedziemy z koleżankami do szkoły. Siedzimy początkowo same w przedziale i pilnie zakuwamy na poranny egzamin.

Nosy w notatkach więc nikt nie zwraca uwagi na dosiadającego się pasażera.

Zauważam tylko biały płaszcz i grube, zimowe buty.

Jest absolutna cisza. No może poza miarowym stukotem kół.

Naprzeciw mnie siedzą od lewej – Ten Facet i dwie moje kumpele.

Powtarzam – nie podnosimy głów. Każda skupiona na sobie.

Facet jest zwykłym machejkiem. Wyciąga to z czym tu przyszedł.

Normalnie narobiłybyśmy krzyku i byłoby po krzyku. Ale dziś ma farta!

Siedział i napawał się. Czyli trójka lasek i on ze wszystkim na wierzchu.

Oczywiście zorientowałam się tylko Ja.

Usłyszałam leciutki wydech ulgi. No i podniosłam głowę znad książki wprost na kapiące cudo. Ostatnia kropla spływała właśnie na podłogę.

No i co? Czy to coś przerażającego?

Czy ja już takich rzeczy nie widziałam? A może i gorsze wyprawiałam?

I tu wszystko byłoby jeszcze w kategoriach – „no cóż, durniów nie brakuje na tym świecie…”

Gdyby nie absolutnie niezrozumiała dla mnie do dziś, sytuacja „po zajściu”.

Nie inaczej ale dostałam kompletnego SZAŁU. Ale takiego odlotu, porównywalnego z pomrocznością jasną. Chyba nawet niejasną.

Z całego tego obrzydzenia i strachu, że facet posunie się dalej i nie daj Boże mnie dotknie (nawet palcem) chciałam jak najszybciej opuścić przedział. Ale Pan pośpiesznie umknął długim korytarzem. Zaczęłam go wyzywać i ryczeć językiem tak strasznym, że nie przypuszczałam, że mam tak bogaty słownik. Koleżanki niczego nie zauważyły i gdyby nie plama-winowajca, to by mi nie uwierzyły. Zachowywałam się jak wariatka.

Sądziły zdegustowane, że raptem chyba postradałam rozum. Równie przerażone twarze widziałam u innych pasażerów.

Wjeżdżałyśmy właśnie na stację. Pośpiesznie uciekał peronem. Otworzyłam okno i dalej wyzywałam. Nie żałuję tego nawet do dziś. Gdy nie skutkowały słowa to w rozpaczy złapałam leżące jabłko i śmigłam nim w tłum.

Do dziś nie wiem jak zdałam za pół godziny egzamin.

Rozdygotana opowiadałam jak nakręcona wszystkim o „przygodzie”.

Koleżanki z ulgą nie jechały ze mną na powrocie.

Gdy już ochłonęłam (tak z pół roku) doszłam do wniosku, że ten wybuch niepohamowanej wściekłości był spowodowany przekroczeniem jakiejś niewidzialnej linii mojej prywatności.

No bo Jak On śmiał?! I chyba o to chodzi. Każdy z nas ma takie nieprzekraczalne granice.

I powiem teraz coś strasznego – GDYBYM WTEDY W POCIĄGU MIAŁA BROŃ TO ZABIŁABYM SKURWYSYNA BEZ MRUGNIĘCIA OKA.

NA MIEJSCU I NATYCHMIAST!

Nie przesadzam – tak by było. Straszne!!!

Czyli ewidentnie (już na spokojnie) kara za okrutna do przewinienia.

Pamiętam, że przeraziłam się samej siebie. Zawsze (do tego momentu) uważałam się za osobę nad wyraz opanowaną. Taką co to nie tyka żywsza emocja i która bierze wszystko „na rozum”. Ja – furiatka zdolna do zamordowania człowieka? W afekcie? Nigdy!

.

Od tamtej pory patrzę uważnie na współlokatorów w pociągu.

I moim życiowym mottem stało się NIGDY NIE MÓW NIGDY.

Do tego stałam się przeciwnikiem legalizacji posiadania broni przez wszystkich.

Bo nie ma pewności, że zostanie użyta tylko w stanach najwyższej konieczności.

skrzywdzeni

…….

Acha, ale muszę (już mniej poważnie) opowiedzieć Wam o reakcji Miśka.

Fakt że niegroźnego – ale, było nie było, też przecież faceta.

Wysłuchał mnie spokojnie, upewniwszy się, że do najgorszego jednak nie doszło.

Był bardzo zainteresowany stroną techniczną całego zajścia.

I nikt tego nie widział tylko Ty? – Tak

I nie widziałyście momentu jak sobie wyciągał? – Nie.

I facet nic nie robił? – (?)

No rękoma. Nic nie majstrował przy sobie? – Nie, bo byłby ruch i któraś by zwróciła uwagę…

I tak sobie siedział i patrzył na Was? – niedowierzał

i tu z nieukrywanym podziwem (zazdrością?):

Ale facet miał wyobraźnię!!!

.

no może i miał tę wyobraźnię ale przede wszystkim to chorobę…

ech ci faceci

myślę, że wszyscy faceci mają jednak taką platformę zrozumienia dla swych słabości

Wpisz komentarz