AMISZ
17 lipca, 2009 Wpisane w POWAŻNECzas akcji – przedpołudnie w dużej nadmorskiej miejscowości.
Miejsce wydarzeń – cukiernia i piekarnia w jednym.
Pełno kręcących się klientów – a to po chlebek obsypany makiem albo po rogale i chrupiące kajzerki. Widać dużą gromadę łasuchów. Na pewno chętną na małe co nieco do kawy.
Czyli pachnąco i słodko. Mordki nam się śmieją, że hej. Przecież to przyjemność dla podniebienia w czystej i nieskażonej formie. Jest fajnie.
No i co tu wybrać? Takie dziwy, że nawet nie słyszeliśmy. Oko lata na wszystkie strony.
A jak wszystko wygląda!
Na trójkę bierzemy 5 różnych frykasów. Trzeba przecież popróbować. Kawałki są tak wielgachne, że i tak mało prawdopodobne, że to wsuniemy. Gadamy i chichramy się. Królewna macha łapkami i zlizuje krem z brody.
Przy szklanej witrynie stoi skupiony facet. Oszczędność ruchów i takie dziwne przyczajenie. Można o nim powiedzieć, że jest ubrany schludnie. Wiecie – świecące, wypastowane buty i żelazko na co dzień. Oraz systematyczny fryzjer raz na dwa tygodnie.
Zastanawia się. Tak jak by miał misję do spełnienia. Wybiera ciastka.
Kobieta z dziećmi czeka grzecznie przy stoliczku. Jedno z dzieci nie wytrzymuje i podbiega prosząc – kupisz to i to?
Zostaje spiorunowane wzrokiem. Oburzenie jest porównywalne do sytuacji gdyby narobiło publicznie na środku sali. Zgaszone wraca do mamy. Jego stonowany głos i wreszcie męska decyzja. Głowa rodziny bierze większy kawałek ciasta z owocami i herbaty. Każe podzielić na cztery równe części. Podaje wszystko do stołu czekającym.
I teraz uwaga! Te bardziej „rozbrykane” znów śmiało głośniej się odezwać z tej radości. Znów nagana wzrokiem. W skupieniu żegnają się. Błogosławią dary boże. Tata na stojąco. Reszta siedząc z pochyloną głową. Przypominam – jest XXI wiek i to w publicznej ciastkarni. Nie na ołtarzu w jakiejś świątyni. Poczułam się jak diablica. Mróz przeszedł mi po plecach. Bałam się patrzeć obok.
Nie zmarnował się żaden okruszek. Rozmawiali tak cichutko, że niestety nic po mojej ciekawości. A może wścibstwa dotyczącego czegoś tak niespotykanego?
Na koniec te odważniejsze znów zaczęło nagabywać Ojca. To już usłyszałam. Chodziło o zakup chleba. Dziecko miało ochotę na ładny bochenek z ziarnkami.
Taki rodzaj ekstrawagancji z jego strony.
– W domu jest jeszcze nie zjedzony… – chodziło o to, że nie daj Boże może coś się zmarnować.
– Proszę!… błagało. Zjem na pewno wszystko!
To było jego jedyne odstępstwo – pozwolił! Ufff!
…………………………
Tak do wieczora o tym dyskutowaliśmy. Może to jakiś kaznodzieja lub zagorzały amisz?
A może głęboko wierzący żyjący zgodnie z przykazaniami? – tak naprawdę… aż do bólu…
Sytuacja zrobiła wrażenie nawet na Miśku. Osobniku na wskroś dyktatorskim.
I celowo rozpieszczającym Królewnę. Takim swawolniku bez autorytetów.
No bez przesady – nasze dzieci mają normy i zakazy. Spoko! Bo inaczej by człowiek zwariował i na łeb by mu wszyscy wleźli ale jakieś sztuczne normy?
Dzieci gaszone i kontrolowane na każdym kroku? Czuwając non stop na każdą żywszą reakcję? Tak normalną w tym wieku?
Uważam, że każda „przegiętka” jest szkodliwa. Widzimy najczęściej dzieci (może szybciej bachory) te rozwydrzone i bardziej w stronę bandziorstwa. Bez jasno określonych norm. Wychowywane, a raczej „niewychowane” bezstresowo.
Ale tych w ciastkarni też mi było żal.