MYŚLĘ
16 sierpnia, 2015 Wpisane w POWAŻNE
Lecę dalej na dobrej fali. Tak jakby nawet lepiej intelektualnie.
Nie wata i maligna tylko konkretniej i wyraziście.
Przypomniał mi się niedawno pewien film biograficzny o jakiejś pisarce skandynawskiej.
Nie zapamiętałam nazwiska ale na pewno wrażenie jakie na mnie wywarły jej słowa.
Kobieta miała szczęście albo i nieszczęście (nie nam to oceniać) kochać alkoholika.
Całe życie miała nadzieję, że poradzą sobie z jego nałogiem.
Pozwalała się oszukiwać i łudzić, że za chwilę będzie lepiej.
W końcu prawda bierze górę i jej facet zapija się na śmierć.
Do dziś widzę jej surową i zamyśloną twarz gdy mówi o bezgranicznej miłości
jak i ogromnym żalu, że go straciła. Oraz o uczuciu ULGI, że to już koniec…
Pamiętam moje zaskoczenie i oburzenie.
Bo jak to możliwe – kochasz i zarazem cieszysz się, że odszedł? Coś mi nie grało.
Musiało minąć trochę czasu i przewinąć niewesołych zdarzeń żebym to jednak pojęła.
Bo jesteśmy utkani z tych złych jak i pozytywnych rzeczy,
o których śmiało i z odwagą mówimy lub zatajamy sami przed sobą.
Gdy przykładowo okazujemy bezgraniczne przywiązanie czy dzielnie zmagamy się z
przeciwnościami możemy nawet liczyć na powszechną akceptację.
Powiedziałabym nawet, że jest społeczne wyczekiwanie na fajnych bohaterów.
No bo któż nie lubi pozytywnych historii?
Nikt kto nie przeżył osobiście tylu lat pośród smrodu szpitali i niepewności lekarskiej
nie ma nawet pojęcia jak jest to wyczerpujące.
Przewijają się uczucia głupiej nadziei, zaklinania losu „że jeszcze ten jeden raz”
z tymi myślami zawstydzającymi.
Bo nie brakowało również nienawiści czy oskarżeń wszystkiego co niesprzyjające.
Takie miotanie się, załamywanie, złorzeczenie.
Pierwszy raz płakałam z bezsilności przez kretyna, który nosząc przecież zobowiązujące miano „lekarza” miał dziką satysfakcję, którą nam zresztą obwieścił, że sorry ale to On miał rację i proszę bardzo teraz przyjść do mnie na kolanach… A zapewniam, że nie chodziło mu o dobro pacjenta tylko… o pieniądze które miał dostać od państwa za „martwą duszę”. Bo dializy wpędzały do grobu na raty, nie inaczej. Po prostu zdarzenie te było tak żenujące i „malutkie” bo trafiliśmy na „pomyłkę” ludzką jak i zawodową.
To są zresztą te właśnie nieliczne momenty, że żałuję iż nie jestem facetem.
Czytaj… ze skuteczną pięścią… bo nie ma innej rady.
Niestety przeszczep, który załatwiliśmy dzięki własnemu uporowi (nie w/w lekarzowi) był tylko chwilą oddechu. Przystankiem przed dalszymi dializami jak i ponownym czekaniem na dawcę. Bo pomimo tak ogromnych kosztów i postępu medycyny przeszczepiona nerka pracuje najwyżej kilkanaście lat. Niestety.
Minęło pięć bezproblemowych lat chyba po to żeby jeszcze bardziej docenić zdrowie i szczęście rodzinne, które mogło śmiało rozkwitać z dala od szpitalnych korytarzy.
Tak szybko zapomina się złe.
Kiedy umarł Artur jednym z moich pierwszych pocieszeń było, że jak na to co przeszedł i co miało go czekać niezadługo to i tak miał lekką śmierć. Zresztą z przyczyn niewiadomych. Utrata przytomności w szpitalnej łazience, pół godziny reanimacji i… koniec.
* * *
Poczułam ULGĘ. Nie da się tego inaczej nazwać.
Koniec tego szaleństwa. Misiek miał prawo się nie męczyć…
Bał się zresztą panicznie.
* * *
Czy jest mi lżej po przyznaniu się do tego uczucia przed samą sobą? Już sama nie wiem.
Po wpisie widać moją zadawnioną złość i brak dystansu. Tego nie da się łatwo wyrzucić.
Przecież spotkało Nas tyle dobrego pomieszanego ze strachem i złem.
——————————————————————-
Autorką akwareli jest Pani Grażyna Ostaszewska.
Znalazłam je na Miśka komputerze. Pewnie podziwiał.
Możemy również rozdziawić buzię…