www.stefadurna.pl
www.stefadurna.pl header image 2

SŁOWACJA 2015

13 sierpnia, 2015 Wpisane w POWAŻNE

STRATEGIE RADZENIA SOBIE

 1d

W którymś z wpisów użyłam stwierdzenia, że powinno wystąpić u mnie coś na podobieństwo czerwonej linii, która podzieliłaby okres życia z Miśkiem i bez niego. Bo oczywiście granica nie powstała w dacie pogrzebu. Przyznam się, że często zastanawiam się co lub czym mógłby być taki przełom. Ma to silny związek z obecnym poczuciem utraty kontroli nad życiem bo dotychczas uważałam się za ostrą zawodniczkę sprawnie łapiącą za rogi byka zwanego losem.

Wiadomo, że wszystko się zmieniło. A stanowiliśmy fajny i nakierowany na sukces (nie bójmy się tego określenia) duet. Gdzie przy stosowanym skutecznie pojęciu inteligencja emocjonalna to mi bardziej było do inteligencji natomiast Miśkowi bardziej ku emocjom. Bo to On był głównym sterowniczym i wyznaczał kierunek na horyzoncie, nikt inny. Ja skwapliwie i w miarę umiejętności dreptałam w tyle, ogarniając porządek i „drobiazgi” w firmie jak i domu. Dlatego może czuję się obecnie jak ten psiak którego „fajnie”, że uwolniono z łańcucha ale który nie za bardzo wie co zrobić z tą wolnością…

Z tego planowania i przekonania, że mam coś do powiedzenia losowi, od lutego jakoś… nic nie wychodzi. Od najdrobniejszych rzeczy (np. ma być gdzieś tam fajnie a nie jest) po poważniejsze (sytuacja z dziećmi). Naprawdę (i to z dużym zdziwieniem) NIC nie jest tak jakbym chciała.

A może właśnie tak trzeba? Mniej zimnej logiki, samokontroli a więcej emocji, zdania się na to „co ma być to przecież będzie”…

Dlatego łaskawie pozwoliłam sobie na odpuszczenie, że coś muszę i zawsze na baczność. I już bez tego udowadniania, że dam zawsze radę bo jestem atomówka.

Chciałabym bardzo, żeby tę tragedię przekuć w coś sensownego i żebym mogła znów powiedzieć stare „nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło”… no i drugie o tym, że „co nie zabije to wzmocni”.

No cóż – zobaczymy, pożyjemy.

 1c

Jestem zaskoczona tą całą Słowacją i 1500 kilometrowym wojażem. Bo był to wyjazd absolutnie spontaniczny, bez możliwości przeżywania „matkobosko, czy Ja dam radę? Wystarczył obcy pomysł plus ekspresowa mobilizacja. Ledwo był czas na spakowanie. Nie kryję, że szybko pojawił się element wyzwania. Bo gdyby ktoś mi powiedział pół roku temu, że z muminka jeżdżącego tylko praca-dom wdam się w trasy ogólnopolskie to postukałabym się zdrowo po czole…

Ale jest wyraźny pozytyw wyjazdu. Poprzez skuteczne poradzenie sobie na autostradach i pogmatwanych miejskich krzyżówkach jakby coś się odblokowało. Nie za bardzo rozumiem te powiązanie w mojej głowie (czyżby kierownica=kierowanie losem? hm?). Ale efekt jest zadowalający. Nawet powiedziałabym, że trzyma mnie do dziś, czyli tydzień po przyjeździe. Jem jak i śpię niczym wściekła 🙂 Co w moim przypadku jest objawem świadczącym tylko o powrocie do normalności.

Było naprawdę fajnie. Znów wśród sympatycznych ludzi – bo się goszczących, gadających, pijących i jedzących… Do tego pełnych starań, niczym najbliższa rodzina.

No nie dziwota, że mi lepiej 🙂

Tylko ciekawe na jak długo? Hm?…

Wpisz komentarz